Najpierw kilka zdań o ogólnej sytuacji. Po przejściu frontu w lipcu 1944 roku między ZSRR i PKWN zostało zawarte porozumienie o wytyczeniu granicy państwowej. Żurawce znalazły się po stronie polskiej, w nowym powiecie tomaszowskim. We wrześniu tego roku obie strony podpisały też umowę o tzw. wymianie ludności – przesiedleniu Ukraińców z Polski do USRR, a Polaków ze wschodu do Polski. Miała mieć charakter dobrowolny, a zakończenie zaplanowano na 1 lutego 1945 roku.
Mimo intensywnej agitacji sowieckich brygad przesiedleńczych, propagandy władz polskich, mimo anulowania przez nie zaległości podatkowych, ubezpieczeniowych oraz obowiązkowych dostaw, mnożących się napadów rabunkowych ze strony polskich sąsiadów, zdecydowana większość Ukraińców postanowiła jednak pozostać na rodzinnej ziemi swoich przodków. W połowie lutego 1945 r. władze polskie podjęły decyzję o bezwzględnym egzekwowaniu wspomnianych świadczeń. Dało to pretekst do stosowania nacisku administracyjnego, do podejmowania pacyfikacji wobec opornych, nawet podjęcia oficjalnie walki z „bandami ukraińskimi”.
Wzrosła liczba napadów na wsie ukraińskie milicji, oddziałów Wojska Polskiego i UB, a przy okazji także różnych band cywilnych. Mogli oni bezkarnie Ukraińców poniżać, aresztować, rabować, gwałcić, zabijać, palić domostwa. Ich wyższe władze nie reagowały, przeciwnie – tolerowały, nawet akceptowały takie postępowanie. Niektóre akcje represyjne były przeprowadzane z udziałem sowieckiego wojska NKWD. Zaczęły się akcje odwetowe podziemia ukraińskiego – UPA, we wsiach ukraińskich organizowano oddziały Samoobrony.
Do lutego 1945 roku także w Żurawcach akcja przesiedleńcza nie dała spodziewanych rezultatów. Także tu nasilił się terror, napady rabunkowe. Społeczność Żurawców, podobnie jak innych ukraińskich osiedli w regionie, była pozbawiona jakiejkolwiek ochrony, znalazła się poza prawem. Gdy zagrożenie przyszło do wsi także tu zorganizowano oddział Samoobrony. Należeli do niego przeważnie młodzi mężczyźni, którzy pełnili nocną wartę w newralgicznych punktach. Sami też kryli się w ten sposób przed aresztowaniami i represjami. Ich zadaniem było nie tyle powstrzymanie najścia, ile zaalarmowanie mieszkańców, którzy byli gotowi do ucieczki.
W Rudzie Żurawieckiej (filialnej osadzie Żurawców) taki wartownik stał na moście na Sołokiji, bo tędy prowadził wjazd od strony Bełżca i Tomaszowa Lubelskiego, gdzie były placówki milicji, wojska i UB.
W czasie nasilenia napadów ludzie spali w ubraniach, najpotrzebniejsze mienie było załadowane na wozach, konie stały w uprzęży gotowe do zaprzęgu. Żurawczanie uciekali do lasu, do sąsiednich wsi. W Rudzie, gdzie mieszkały też rodziny polskie i mieszane, niektórzy ukraińscy krewni chowali się właśnie u nich. W domu zostawali czasem staruszkowie, którzy mieli pilnować reszty dobytku.
Tragiczne wydarzenie, o którym wspomina
Władysław Kowalski, jest jednym z wielu opisanych przez świadków. Miało miejsce w Rudzie Żurawieckiej w marcu 1945 r. Tam, w centrum wsi, tuż przy gościńcu mieszkał Władysławowy dziadek Hawryszko Żołondek. Ruda Żurawiecka była często celem najazdów, a ponadto co pewien czas przejeżdżały przez nią do Machnowa albo Dynisk samochody wypełnione wojskiem i cywilami – wojsko na obławę a cywile rabować, co popadnie.
Zanim oddamy głos aktorowi należy zaznaczyć, że Władysław Kowalski to w istocie Włodzimierz (Wołodymyr) Kowelski, co jest wśród żurawczan powszechnie wiadome. Jego rodzice Natalia (z Żołondków) i Paweł (Pawło) Kowelscy mieszkali w Żurawcach. Zmiana imienia i nazwiska nastąpiła po wojnie, prawdopodobnie na wiosnę 1947 r. Kowelscy to rodzina ukraińska, rudeńscy Żołondkowie zaś od dziesięcioleci zukrainizowana. Dwaj synowie Hawryszki (Michal i Władek, wujowie aktora Władysława) przed wojną należeli do polskiego „Strzelca”, a po wojnie obaj byli związani z ukraińską partyzantką.
Oddajmy głos Kowelskiemu vel Kowalskiemu. Na wiosnę 1945 r. miał 9 lat i przebywał u dziadka: Nagle widzę – opisuje powrót przez Rudę karnej ekipy – polskich żołnierzy jadących na gaziku. Są pijani, ryczą, śpiewają, a tu – na górce – muszą zwolnić. Jak spod ziemi pojawiają się ludzie z UPA i zaczynają strzelać, wysiekli wszystkich żołnierzy. Jak to wieś zobaczyła, to zaczęła się pakować i uciekać. Dalej Kowelski/Kowalski mówi, że pobiegł do dziadka z wieścią, że trzeba uciekać, a ten miał odpowiedzieć, że „Nie ma powodu”. Do dziś nie wiem – kontynuuje – dlaczego został.
Za godzinę przyszło wojsko polskie i spaliło całą wieś. Za karę. Dziadkowi strzelili w nogę, a jak się przewrócił, to zatłukli go kolbami. Scenę śmierci dziadka Władysław oglądał przez szpary w drzwiach stodoły. Nam także trudno jednoznacznie stwierdzić, dlaczego Żołondek odpowiedział wnukowi, że nie ma powodu do ucieczki. Może uważał, że jego represje nie dotkną? I dlaczego, jak się okaże niedługo potem, zmienił zdanie.
Obraz ten znamy także z relacji innych mieszkańców Rudy.
Czytelnik z pewnością zauważy różnice w opisie. Owego marcowego dnia represyjno-rabunkowa ekipa nadjechała do Rudy od wschodu, wracała z Dynisk. Według relacji jednego z mieszkańców przez część wsi załoga przeszła w szyku bojowym i dopiero koło mostku na Sołkiji wsiadła do auta. Ze sto metrów za mostkiem, po obu stronach traktu do Lubyczy, zaczyna się las, a zaraz potem droga lekko skręca w prawo. Tam czekała na nich dziewięcioosobowa bojówka UPA pod dowództwem „Łystka”.
„Łystok”, dowódca czoty w sotni „Szuma”, pochodził z Dynisk, a jego rejonem zabezpieczania przed napadami rabunkowymi były okolice tej wsi. Gdy represyjno-rabunkowa akcja dotknęła także Dyniska, w tym jego rodziców, postanowił zorganizować na napastników zasadzkę. Zakwaterował ze swoją grupą w Rudzie Lubyckiej, po drugiej stronie Sołokiji, i czekał na okazję. Powiadomiony o akcji przez jednego z mieszkańców Rudy Żurawieckiej – wyszedł naprzeciw powracających z obławy. Huraganowy ogień z broni maszynowej trwał kilka minut, samochód został spalony, większość załogi zginęła. Po akcji „Łystok” zebrał broń i opuścił ten rejon.
Dowódca akcji odwetowej nie wziął, niestety, pod uwagę konsekwencji, jakie mogły spaść na mieszkańców Rudy Żurawieckiej. Z tego punktu widzenia decyzję tę należy ocenić krytycznie. Kilku wojskowym udało się jednak przeżyć, przedostać do Bełżca i zorganizować wieczorny wypad odwetowy. Rudzianie słyszeli strzelaninę, niektórzy widzieli płonące auto i spodziewając się tego zaczęli się pakować, by wyjechać ze wsi. Chociaż z zasadzką nie mieli nic wspólnego byli zagrożeni, zwłaszcza ci, którzy mieszkali przy głównej drodze. Wśród nich Hawryszko Żołondek i jego sąsiedzi, mieszkający w jednym domu Mykoła Piczak i jego szwagier Petro Bakun.
Ci dwaj z rodzinami, jak inni, spakowali na wozy dobytek, ale wyjechać za bramę nie zdążyli, gdyż zauważyli, że w okolice ich domu nadjechali wojskowi. Salwowali się ucieczką do stodoły.
W obejściu pozostały kobiety z dziećmi dzieci, w tym jedyny „mężczyzna” – dwunastoletni Władzio Bakun. Po bezskutecznych poszukiwaniach gospodarzy dostał on kilka razów, a potem żołnierze wsiedli na załadowany wóz, zabrali go ze sobą jako woźnicę i wyjechali na drogę, kierując się w stronę Lubyczy i Bełżca. Prośby idącej za nimi matki (najpoważniejszego świadka tych wydarzeń), by puścili syna nie skutkowały – żołnierze cały czas odpychali ją kolbami od wozu.
Gdy mijali posesję stojącego przy bramie sąsiada Hawryszka Żołondka (dziadka Kowelskiego/Kowalskiego), ten, rozpoznawszy w zalegających już ciemnościach Bakunowy zaprzęg i myśląc, że powozi właściciel, zapytał po ukraińsku – Czy to ty Petre, czy to już czas uciekać?
Wtedy jeden z jadących wojskowych zeskoczył z wozu, podbiegł do bramy i pchnął go [Żołondka] bagnetem, natomiast ten drugi pchnął chłopca ku matce, która szybko zawróciła do domu i tym uratowała go od niechybnej śmierci. Stary Żołondek zginął zapewne od pierwszego sztychu, ale egzekutor na tym nie poprzestał – dźgał go kilkanaście razy.
Rodziny Bakuna i Piczaka pozostały przy życiu i tylko ich dobro zmieniło właściciela. Zostaliśmy wszyscy tylko w tym, w czym kto był, ale wśród żywych – zapisała później siostra i szwagierka Mykoły i Petra.
Tego dnia nie była to jedyna ofiara napadu. Inny sąsiad, Hawryszko Wiszka, który przedwcześnie wyszedł z ukrycia w piwnicy by zorientować się w sytuacji, zginął w podobny sposób – został zakłuty żołnierskimi bagnetami w swoim domu. Leżał w sieni skręcony niczym pies, a na podłodze [było] pełno krwi – wspomina świadek, który po akcji oglądał ofiary wojskowo-ubeckiego napadu na Rudę Żurawiecką.
Nieszczęście spotkało także rodzinę Emiliana Stasiuka. Głowa rodziny i szesnastoletni syn Emil podczas napadu wojska na wieś próbowali uciekać swoim zaprzęgiem do pobliskiego lasku, by się uchronić przed rabunkiem. Zostali jednak schwytani, związani drutem i zakłuci bagnetami. Stracili i konie i życie. Kolega młodszego Stasiuka, który oglądał jego ciało, pisze, że naliczył 18 ran kłutych. Zginął także młody chłopak, mieszkaniec Lubyczy, który wracał z pracy w rudeńskim młynie. Schwytany przez członków odwetowej ekspedycji został dosłownie rozniesiony bagnetami i kolbami. Jego matka, która następnego dnia przyjechała po syna, musiała przewiązać go chustą, bo kawałki ciała odpadały od głowy.
Zwrócić należy uwagę, że celem ekipy odwetowej był nie tylko rabunek i „zwyczajne” zastrzelenie, lecz „wyżycie” się, wyładowanie złości na niewinnych ludziach. Władysławowy dziadek raczej nie został postrzelony – nikt inny o strzale nie wspomina. Został zakłuty bagnetami. Podobnie inne ofiary. Następnego dnia ekipa wojskowa kolejny raz zawitała do Rudy. Tym razem z zadaniem spalenia domostw Ukraińców. Okazało się jednak, że kierujący akcją oficer nie zorientował prawidłowo mapy i ucierpiały zabudowania Polaków.
Na zakończenie jeszcze kilka uwag do wynurzeń Kowelskiego/Kowalskiego. O Ukraińskiej Powstańczej Armii wypowiada się stereotypowo, jak komunistyczny propagandysta: Ta wieś – mówi o Żurawcach – była przeklęta. Szli Niemcy na Rosjan. Potem Rosjanie szli za Niemcami. Potem Rosjanie wracali, szły bandy UPA. Wieczna strzelanina, leżące na drodze trupy. Myśmy uciekali pięć, sześć razy. Matka pakowała manatki, brała mnie za rękę i do lasu. Potem polskie wojsko czyściło okolice z band UPA [obydwa podkr. E. W.]. Bunkry, kryjówki, jakieś dziury w ziemi, do których wrzucali granaty i wyciągali pokawałkowane trupy. Kowelski/Kowalski nie mówi jednak przed kim z matką uciekał. Przypomnę zatem, że to nie przed „bandami UPA”, lecz ekipami wysiedleńczo-karnymi Wojska Polskiego, milicji i funkcjonariuszy UB. To przed łapankami z ich strony żurawczanie uciekali lub chowali się w kryjówkach.
Informuję także, że, o ironio losu, to syn Żołondka Władek, który miał kontakt z czotą „Łystka”, powiadomił go o mającej wracać przez Rudę grupie wojskowej. Także i on czemuś nie przewidział możliwych konsekwencji akcji „Łystka”, najwidoczniej nie przypuszczał, że w odwecie kara spadnie na cywilną ludność Rudy, również na jego ojca, a aktorowego dziadka. Według słów ostatniego – Polaka. Z tym nie będziemy polemizowali, myślę jednak, że Hawryszko Żołondek stał najwyraźniej na narodowościowym rozdrożu.
Dziwi natomiast to, że Władysław Kowelski/Kowalski podaje iż z języków obcych zna tylko rosyjski. Nie wspomina o ukraińskim (ani jako obcym, ani jako ojczystym), a przecież w Rudzie Żurawieckiej, gdzie chodził do początkowej szkoły zarówno Polacy jak i Ukraińcy uczyli się języków obu nacji. Jeżeli nie w rodzinnym domu, to choćby wśród rówieśników, Panie Władysławie nie sposób było funkcjonować bez znajomości ukraińskiego.
I jeszcze kilka informacji i wyjaśnień. Mieszkający na żurawieckich Sułymach Pawło Kowelski wyjechał z Żurawców wiosną 1947 r. wraz z rodziną jako „ochotnik” pod zmienionym nazwiskiem Kowalski. Nie podejmujemy się wyjaśnienia, dlaczego to uczynił – czy był to wymóg władz wobec „ochotników”, czy też zrobił to z własnej woli.
Jego rodzinę ominęła gehenna wysiedleńczej akcji „Wisła”. „Dobrowolcy” otrzymali wszelką pomoc – podwody, załadunek na osobne wagony, najlepsze gospodarstwa na Ziemiach Odzyskanych. Wraz z żoną Natalią i synami Kowelski/Kowalski został osiedlony w powiecie iławskim. Otrzymał tam 17-hektarowe gospodarstwo. I nie była to, jak mówi Włodzimierz/Władysław, ziemia z reformy.
Emilian Wiszka
Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez
Dąbek #2368019 | 37.249.*.* 6 lis 2017 08:26
Czy nazwisko Żołądek jest urobione od dębowego żołędzia, czy od organu. Pytam, bo jeżeli od dębu, to spolszczenie powinno brzmieć Żołędzik. Żołądek po ukraińsku to "szłynok". Nazwisk się nie tłumaczy ale moim zdaniem jest tu błąd w transkrypcji.
! odpowiedz na ten komentarz
Emilian Wiszka #1205169 | 178.36.*.* 26 wrz 2013 10:33
Do kom. Ivana: O narodowościowym rozdrożu Hawryszki Żołondka wnioskuję z faktu, że w okresie międzywojennym jego synowie (Michal i Władysław) należeli do "Strzelca" - organizacji o nastawieniu antyukraińskim. A w okresie powojennym jego syn Władysław należał do ukraińskiego podziemia. Taka jest też opinia niektórych starszych rudzian.
! odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)
Ivan #1193975 | 108.162.*.* 10 wrz 2013 03:47
Nie zgadzam sie z autorem jakoby dziadek Kowalskiego stal na narodowosciowym rozdrozu; znalem rodzicow aktora i podczas spotkan w Jazgarzewie gdzie mieszkali po sprzedazy gospodarstwa na Zulawach zawsze rozmawiali ze mna w jezyku ukrainskim, rowniez rodzony mlodszy brat aktora Stanislaw, ktory wyemigrowal do Kanady biegle poslugiwal sie jezykiem ukrainskim,, wyglada na to ze dylemat narodowosciowy dotyczy tylko aktora.
Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) ! odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)