Dzisiaj jest sobota, 27 kwietnia 2024. Imieniny Sergiusza, Teofila, Zyty

Prawdziwa legenda dzielnego wiejskiego księdza

2017-07-13 19:00:00 (ost. akt: 2017-07-13 19:06:07)
Hałagida Igor

Hałagida Igor

Autor zdjęcia: IPN

O celach Akcji Wisła i o duchowym oporze wobec autorytarnej władzy mówi prof. Igor Hałagida, historyk z Uniwersytetu Gdańskiego i pracownik IPN w Gdańsku

— Panie profesorze, w niedzielę w Giżycku , w piątek w Ełku (16.07.2017) odbędzie się konferencja poświęcona 70-leciu Akcji Wisła, w której weźmie pan udział, zaś w sobotę uroczystości religijne w Chrzanowie. Wybór miejsca na takie spotkanie nie jest przypadkowy.

—  Nie, ponieważ w wyniku Akcji Wisła przeprowadzonej przez polskie władze w 1947  roku ze 140 tys. przesiedlonych na ziemie zachodnie i północne Ukraińców, najwięcej trafiło do ówczesnego województwa olsztyńskiego. Było ich prawie 55 tys. 


— Jaki cel miało to przesiedlenie?

— Cele były dwa. W czasach PRL mówiło się tylko o jednym — że przesiedlenie miało dopomóc w likwidacji podziemia ukraińskiego.  Ja się z tym nie zgadzam.


— Dlaczego? 

— Bo kwestię UPA można było rozwiązać inaczej, nie wysiedlając ludności.  W 1947 roku UPA w Polsce liczyła najwyżej 3000 osób.  A już jesienią 1946 roku zaczęła się demoralizacja i dezercje. I to wtedy UPA spodziewała się wielkiej ofensywy polskiego wojska, ale do niej nie doszło. Dzisiaj wiemy, że władze były wówczas zajęte likwidacją polskiego podziemia, fałszowaniem referendum „Trzy razy tak” i późniejszych wyborów. Ale tak naprawdę Akcja Wisła  miała na celu nie likwidację podziemia, ale — w jednym z dokumentów stwierdzono wprost — „rozwiązanie” kwestii ukraińskiej w Polsce.  Drogą do tego było wysiedlenie, rozproszenie i polonizacja. W każdej mniejszości procesy asymilacyjne zachodzą w sposób naturalny, ale rozproszenie i rozbicie więzi społecznych  miało te procesy przyspieszyć.


— Jednak cel nie został osiągnięty. Jaką rolę w przetrwaniu ukraińskiej społeczności odegrali duchowni?

— Dwie trzecie przesiedlonych należało do Kościoła greckokatolickiego. Kościół ten został oficjalnie zlikwidowany na Ukrainie sowieckiej  wiosną 1946 roku we Lwowie, kiedy władze zorganizowały pseudosobór, na którym ogłoszono zerwanie unii brzeskiej i przyłączenie  cerkwi greckokatolickiej do prawosławia. Ten pseudosobór był wzorem dla innych krajów komunistycznych. Podobny zorganizowano w Rumunii i potem w Czechosłowacji. 


— A w Polsce? Tu zawsze było inaczej.  

— Wielu duchownych Kościoła greckokatolickiego w Polsce, w tym biskupa Jozafata Kocyłowskiego z Przemyśla,  wywieziono za wschodnią granicę. Zatem formalnej likwidacji Kościoła w Polsce nie było. Nie funkcjonował jednak otwarcie, gdyż zdaniem władz większość duchownych i wiernych wyjechała do USRR.  W rzeczywistości akcji deportacyjnej na Wschód  uniknęło 130 duchownych.  Zostali wywiezieni razem z wiernymi na ziemie zachodnie i północne. Jednym z nich był ks. Mirosław Ripecki (1889-1974), który zamieszkał właśnie w Chrzanowie pod Ełkiem. I właśnie on już w lipcu 1947 roku w swym domu urządził  kaplicę. Było to pierwsze i przez długie lata jedyne miejsce, gdzie przyjeżdżali grekokatolicy nie tylko z Mazur czy Warmii, ale z innych regionów: Pomorza a nawet ze Śląska.


— W jakim celu przyjeżdżali? 

— Po to, by się pomodlić, ochrzcić dzieci albo wziąć ślub, jak się to mówiło przed „swoim księdzem” czy usłyszeć modlitwę w ojczystym języku. A często też po prostu po to, by spotkać dawnych sąsiadów. Przyjeżdżali  furmankami, motocyklami, pociągami, czym się dało. Czasem do Chrzanowa przybywało kilkaset osób. W tych czasach, po wywiezieniu biskupów przemyskich. To było wówczas wyjątkowe miejsce, gdyż Watykan — poprzez ówczesnych tymczasowych zwierzchników grekokatolików tj. prymasów Polski — zalecił, by duchowni greckokatoliccy nie narażali się i raczej nie występowali publicznie w swym rycie. Większość duchownych do tego się zastosowała. 


— A ksiądz Ripecki? 

— On właśnie był wyjątkiem.  I z tego powodu znalazł się w ostrym konflikcie z olsztyńską kurią i z prymasem Wyszyńskim.  Niewiele brakowało, by nałożono na niego karę kościelną. Wszystko rozeszło się po kościach, ale rosła legenda ks. Ripeckiego; jego postawa budziła wielki szacunek wśród wiernych. 


— To romantyczna, wolnościowa legenda.
— Ks. Ripecki był też społecznikiem. Interesował się spółdzielczością. A po przyjeździe do Chrzanowa odkrył w sobie talent pisarski. Miał zresztą sporą parafialną bibliotekę i wypożyczał wiernym książki w języku ukraińskim. Pisał popularnonaukowe broszury o historii Ukrainy i Kościoła greckokatolickiego, które ukazywały się na Zachodzie. I najciekawsza rzecz — prowadził ogromną korespondencję. Pozostało też po nim sporo fotografii. 


— A za co został aresztowany?

— Zarzucono mu, że „polecał  sporządzać i rozpowszechniał
fotokopie  pism  zagranicznych,  zawierających  fałszywe  informacje  mogące wyrządzić istotną szkodę interesom Państwa Polskiego”. Został skazany na 3 lata, ale w 1966 roku Sąd Najwyższy zawiesił ze względu na wiek księdza.


Ewa Mazgal

Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB