Dzisiaj jest niedziela, 1 grudnia 2024. Imieniny Blanki, Edmunda, Eligiusza

Emilian Wiszka: Moja Akcja "Wisła"

2011-08-17 13:30:00 (ost. akt: 2011-08-24 15:57:30)
Emilian Wiszka: Moja Akcja Wisła

Zdarzało mi się w życiu wielokrotnie podróżować. W zdecydowanej większości przypadków odbywało się to z mojej woli: wiedziałem, dokąd jadę, w jakim celu i na jak długo. Zawsze się do tych podróży przygotowywałem. Jedna tylko podróż, znamienna, bo pierwsza, długa i o poważnych następstwach, odbyła się wbrew mojej woli. Więcej – nie pamiętam, bym postawione wyżej pytania zadawał innym, którzy towarzyszyli mi w tej podróży. Zresztą oni także podróżowali nie z własnej woli i niewiele więcej wiedzieli, zwłaszcza dokąd i na jak długo jechaliśmy.

Miałem wtedy sześć i pół roku i pamięć moja nie zanotowała ciągłego obrazu, lecz jedynie wybrane fragmenty zdarzeń. Szersza wiedza o nich przyszła później. Pierwsza zapamiętana odsłona to suszenie chleba i przetapianie masła. Wtedy ta wiedza była jakaś oderwana, ni do czego nie przystawała. Podobnie jak to, że wujek przywiózł, czy też zbił na miejscu klatkę na drób. Też nie znałem odpowiedzi – po co?

A dorośli już wiedzieli – od południa powoli, ale nieubłaganie zbliżała się chwila, kiedy pod przymusem musimy opuścić nasz rodzinny dom, naszą Małą Ojczyznę.
Pamiętam dzień wywózki naszego przysiółka Kapice, części Żurawców. Było jasne słoneczne, ciepłe przedpołudnie.

Pamiętam dwa wozy drabiniaste i dwu obcych przy nich. Prowadzili ożywioną rozmowę, próbowali wczesnych jabłek z młodej jabłoni rosnącej przy ścieżce prowadzącej z naszego starego domu na podwórze. Jabłka nie nadawały się jeszcze do jedzenia. Nie wiedziałem wówczas, dlaczego się u nas zjawili, nie rozumiałem sytuacji.

Dowiedziałem się wiele lat później, że jeden wóz miał pomóc w przewiezieniu sprzętu rolniczego, a drugi przyjechał po mienie, którego nie zdołamy zabrać. I że nasz wyjazd przeprowadzało wojsko, i że był nieodwracalny.

Gdy wysiadaliśmy,
pilnowali nas
żołnierze z bronią

Następny „kadr” otwiera się na naszym kapickim wygonie. Kierowaliśmy się wraz z innymi ku leśnej drodze, w stronę Rudy Żurawieckiej. Mama powoziła idąc obok wozu, my troje dzieci – siedzieliśmy na jakichś węzełkach, obok klatki z ptactwem, jakichś koszy. Z tyłu przywiązana była do wozu nasza wtedy, i potem długo na wygnaniu, żywicielka o „wymyślnej” nazwie Krasa. Pamiętam, że zachciało mi się pić, dostałem mleka do kubka zrobionego z gilzy. Picie na jadącym wozie nie było proste, więc tego życiodajnego płynu trochę mi się rozlało.

Następna odsłona to stacja, której nazwę, jak i wiele innych szczegółów, poznałem oczywiście znacznie później. Skwar, zgiełk, kilkudniowe koczowanie pod gołym niebem. Utkwiła mi w pamięci lora załadowana wysoko rozmontowanymi wozami, pługami, bronami. Potem, w czasie kilkudniowej podróży w nieznane widziałem, jak mężczyźni pełnili na nich wartę, bo zdarzały się, zwłaszcza w nocy, kradzieże mienia przesiedleńców. Jedni schodzili ze swej zmiany, inni się tam wdrapywali.

Nie znałem, oczywiście, ani przyczyn tej podróży, ani też jej celu. Znów notuję w pamięci szereg zdarzeń. Zajmowaliśmy towarowy wagon w dwie rodziny. Po lewej stronie ludzie, ich skromny dobytek, klatki z ptactwem. Po prawej skarb chłopskiej rodziny – nasza klacz i znana już krowa, i taki sam dobytek sąsiadów. W kącie po tamtej stronie w podłodze wagonu był wycięty otwór, nazwijmy go sanitarnym. Jazda była zapewne niebezpieczna, zwłaszcza dla dzieci – w upalny dzień drzwi wagonu musiały być otwarte.

Było to zresztą jedyne okno na świat. Przejeżdżaliśmy przez jakieś rzeki, mijaliśmy jakieś stacje, których nazw nie zanotowałem. Pociąg zatrzymywał się na nich rzadko, bez zezwolenia wyjścia na zewnątrz. Postoje z możliwością opuszczenia wagonów były raczej poza terenem zabudowanym. Gdy wysiadaliśmy, na obydwu końcach pociągu stali żołnierze z bronią. To pilnujący nas konwojenci. A ruch się robił wtedy znaczny – czas takiego postoju nie był określony, więc wszyscy w pośpiechu nosili wodę dla zwierząt i na własne potrzeby, szukali trawy czy innej karmy dla zwierząt.

Wszystko spadło
na barki mamy

Pamiętam kilka takich postojów. Na jednym, musiało to już być na tzw. Ziemiach Odzyskanych, z bratem natrafiliśmy na krzew agrestu. Jego nazwy i smaku owocu dotąd nie znałem. Owoce, jeszcze niedojrzałe, były twarde i kwaśne. Ten „popas”, jak i inne, przerwała na znak konwojentów syrena lokomotywy, by wracać do pociągu.

Gdyby ktoś nie usłyszał, to biegnący do wagonów ludzie byli nie mniej alarmującym sygnałem. Potem przez długie lata jadałem taki niedojrzały agrest. Tu przyznam, że przygotowywania strawy w drodze w swej pamięci nie zanotowałem, ani też jakiejś pomocy żywnościowej od władz przesiedleńczych. Pamiętam natomiast inny postój. Tym razem na jakiejś stacji zarządzono dezynsekcję – okadzono wszystkich azotoksem.

I znów nowy kadr. Pociąg zatrzymał się na stacji, po raz ostatni, jak się okazało. Znów wielki ruch – wyprowadzanie zwierząt, wyładowywanie skromnego dobytku, składanie wozów, załadunek. Wszystko pod gołym niebem. Wtedy nie uświadamiałem sobie jeszcze jednej sprawy, że to wszystko spadło na barki mamy, której mąż, a nasz tato, wzięty w 1941 roku do budowy „bunkrów Mołotowa”, został zmobilizowany do Armii Czerwonej i dotąd z wojny nie powrócił.

A ja najbardziej zapamiętałem widzianą po raz pierwszy wielką wodę, jezioro, do którego biegaliśmy się kapać. Była to zapewne pierwsza kąpiel od opuszczenia Żurawców. Znów dopiero po pewnym czasie poznałem jego nazwę i nazwę stacji.


*******************


Po jakimś czasie tych, co nie mieli własnego transportu rozwożono samochodami lub podwodami. Tych zaś, którzy mieli własnego konia i wóz odprawiano grupami na miejsce przeznaczenia. Nas także uformowano w kolumnę i tak ruszyliśmy w przedostatni etap, na północ.

Jechaliśmy przez Pozezdrze (to znów późniejsza wiedza), jechaliśmy wolno, bo takie tempo „narzucały” uwiązane do wozów krowy. Minęliśmy dużą wieś (Budry) i wieczorem zatrzymaliśmy się na nocleg w pierwszych zabudowaniach innej wsi (Budzewo), w sporym dworze. Wozy ustawiono na obszernym podwórzu. Chyba zanosiło się na deszcz, bo ktoś płatem blachy ze spalonej stodoły przykrywał swój dobytek.

Trzy żurawieckie rodziny tu pozostały, dziesięć innych, też żurawieckich (większość dokładniej z Rudy Żurawieckiej) rodzin – nazajutrz ruszyło dalej. Jeszcze ostatnie dziesięć kilometrów z Budzewa przez skaliski las, jeszcze przeprawa po wąskiej koronie jazu na rzece (Węgorapie), bo most był zniszczony.

I slalom pomiędzy lejami po wybuchach min na skrzyżowaniu przed wsią. A ta wieś, ta ziemia niechciana, leżąca na „kraju świata”, u kresu naszej wymuszonej wędrówki, nazywała się Sobrost. Nie byliśmy w niej pierwsi, przybyliśmy tu śladami innych. Nie wiedzieliśmy, na jak długo. A ja, i pewnie wielu innych, wtedy jeszcze nie wiedziałem, że byliśmy ofiarami, biernymi uczestnikami akcji „W”.

Emilian Wuszka


Emilian Wiszka: Profesor toruńskiego UMK. Urodził się w 1940 roku we wsi Żurawce w powiecie Tomaszów Lubelski.
W 2000 r. obronił na Uniwersytecie M. Kopernika pracę doktorską na temat "Prasa emigracji ukraińskiej w Polsce 1920–1939". W 2004 roku wydał monografię "Emigracja ukraińska w Polsce" , która była podstawą jego habilitacji. W 2007 roku wyszedł drukiem podręcznik pt. Systemy polityczne Ukrainy, a w 2010 roku opublikowałem monografię pt. Brześć Litewski. Obozy jeńców i internowanych 1919–1921 (Toruń 2010) oraz we współautorstwie Ukraińcy w Warszawie (Toruń 2010). Profesor Wiszka jest autorem około stu pięćdziesięciu artykułów naukowych, popularno-naukowych oraz recenzji opublikowanych w Polsce, Ukrainie, Rosji, Francji, Wielkiej Brytanii i na Litwie.




Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. marc #440664 | 87.205.*.* 13 lis 2011 22:02

    Do człowieka z nickiem "osc" , czy ty czlowieku nie jesteś wiekszym mordercą niż ci o których tak piszesz , z twoich słów kipi tak okropna nienawiść do ludzi , że gdybyś mógł to gołymi rękoma udusił byś tysiące ludzi. Wypluj ten jad z siebie a bedzieci lepiej żyć na tym swiecie.Ja jestem jednym z tych dzieci które były deportowane w ramach akcji '"WISŁA" , miałem wtedy dwa tygodnie , a pochodzę z rodziny Polsko-Ukraińskiej . Mój ojciec nigdy nie był w żadnej "bandzie" UPA , gdy wybuchła wojna dużo ludzi uciekało przed wojskami hitlera , między innymi mój ojciec z matką , .Gdy dotarli do Lwowa (mama była w ciąży ze starszym bratem) , tam już byli rosjanie i moich rodziców posądzili o szpiegostwo i zamknęli do lagru. Wyswobodzeni zostali przez niemców ktorzy nie długo potem weszli do Lwowa. Matka z małym dzieckiem z pomocą młodej dziewczyny wróciła do rodzinnej miejscowości.A ojciec aby nie byc wywiezionym na Sybir poszedl do Ruskiej armii pod dowództwem Koniewa , i był na froncie , az do zakonczenia ll -giej wojny. Więc dlaczego człowieku wsadzasz wszystkich ludzi do jednego worka . Zacietrzewienie doprowadza jedynie do nieszczęścia - musisz sobie to uzmysłowić . Na tej tak przyjaznej nam nowej krainie , z tych wszystkich przeżyc zmarła moja matka , zostawiając troje malych dzieci - bo juz tam urodził się młodszy brat.Nie życzę Tobie człowieku , aby kiedykolwiek twoje dzieci przechodziły takie cięzkie życie jakie my mieliśmy.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) ! - + odpowiedz na ten komentarz

  2. Ość #366458 | 83.31.*.* 31 sie 2011 08:51

    Byliście biednymi ofiarami banderowskich zbrodni i rzezi na Polakach. Trzeba było ze zbrodniarzami OUN i UPA nie współpracować. Wasz nacjonalizm przerodził się w szowinizm. Były przypadki, że Polaków Niemcy ratowali przed waszymi zbrodniami w których przerastaliście Hitlera. Co powiedzą cywilne ofiary i ich rodziny, barbarzyńskich, banderowskich zbrodni ludobójstwa na Wołyniu i Podolu? Co? Już zapomnieliście o wyżynanych i palonych całych wsiach, miasteczkach i kościołach? Zapomnieliście jak wasi księża święcili wam topory, którymi rąbaliście Polaków? Czytałem opis jak niemowlaka podrzucali banderowcy na bagnetach i krzyczeli, że uczą latać polskiego orła. Jak ćwiartowali wsi współplemieńcy toporami kobiety i dzieci niewinne. Część tych tragedii opisał wasz, ukraiński pisarz, Poliszczuk. Zachęcam do lektury. A tu tymczasem w Polsce jesteście bezpieczni. Nie odpłacamy się wam tym samym. Więc Akcja Wisła położyła kres tym waszym zbrodniom. To była konieczność, żeby was powstrzymać.

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) ! - + odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)