Prosforą, przaśną bułeczką, która w cerkwi zastępuje opłatek, podzieliła się wczoraj rodzina Wojtkiewiczów. Dziś grekokatolicy obchodzą pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia.
Rodzice Haliny Wojtkiewicz pochodzą z południowo-wschodnich regionów Polski, spod Lubyczy Królewskiej. — Po ukraińsku ta wioska nazywa się Żurawci — mówi pani Halina z Węgorzewa. — Stamtąd jest tata. A mama to z Rudy Żurawieckiej, na mapie bardzo blisko. Na pytanie, czy 14-letni syn pani Haliny umiałby odpowiedzieć na pytanie, jak dziadkowie znaleźli się na Mazurach, Adaś — tak ma imię, potakująco kiwa głową.
— Akcja "Wisła" — mówi krótko. Dziadkowie, jak mówi ich wnuk, często wracają wspomnieniami do swoich stron.
— Próbowałem czasem sobie wyobrazić tamte strony i czasy, w których dziadkowie byli młodzi... — uśmiecha się Adaś. — Musiało być ciężko. Ale za to tradycje były bogatsze, ludzie bardziej o nich pamiętali, niż dziś.
Święta męża, święta żony
— Oczywiście, 24 grudnia także urządzamy wigilię, przecież to święta męża — mówi pani Halinka. — Jeździmy do teściowej, przyjmujemy kolędników... Szanujemy się. Zresztą, jeszcze kiedy chodziłam do ukraińskiego liceum w Górowie Iławeckim (ukończyłam je w 1985 roku), to była to jeszcze szkoła polsko-ukraińska, i w grudniu mieliśmy wolne. Przyjeżdżałyśmy z siostrą do domu i mama wypiekała ciasta, przygotowywała Wigilię, może nie tak bogatą, jak potem, w styczniu, kiedy znowu mieliśmy wolne, ale jednak była to wigilijna wieczerza. A co do tego zróżnicowania kalendarzy, szczerze mówiąc, mieszane mam uczucia... Praktyczniej byłoby rok liturgiczny ujednolicić. Ale, z drugiej strony, te dwa tygodnie różnicy to takie nasze, takie grekokatolickie. A tak, już by tej odrębności nie było.
Święta męża, święta żony
— Oczywiście, 24 grudnia także urządzamy wigilię, przecież to święta męża — mówi pani Halinka. — Jeździmy do teściowej, przyjmujemy kolędników... Szanujemy się. Zresztą, jeszcze kiedy chodziłam do ukraińskiego liceum w Górowie Iławeckim (ukończyłam je w 1985 roku), to była to jeszcze szkoła polsko-ukraińska, i w grudniu mieliśmy wolne. Przyjeżdżałyśmy z siostrą do domu i mama wypiekała ciasta, przygotowywała Wigilię, może nie tak bogatą, jak potem, w styczniu, kiedy znowu mieliśmy wolne, ale jednak była to wigilijna wieczerza. A co do tego zróżnicowania kalendarzy, szczerze mówiąc, mieszane mam uczucia... Praktyczniej byłoby rok liturgiczny ujednolicić. Ale, z drugiej strony, te dwa tygodnie różnicy to takie nasze, takie grekokatolickie. A tak, już by tej odrębności nie było.
Halina Wojtkiewicz jest pielęgniarką. Pracuje w węgorzewskim szpitalu psychiatrycznym. Jak mówi, nigdy się nie zdarzyło, żeby nie mogła odświętować swojego Rizdwa Chrystowoho (Bożego Narodzenia — ukr.).
— Wszyscy w pracy, Polacy, zawsze pamiętają, żeby w styczniu złożyć mi życzenia — uśmiecha się i dodaje: — Mało tego. Kiedyś zdarzyło się, że zapomniałam napisać podania o wolne i oddziałowa sama zadzwoniła: "Co ty, nie chcesz w święta mieć wolnego? Dlaczego nie napisałaś!". Kiedy wcześniej pracowałam w szpitalu powiatowym, było tak samo. Bardzo to fajne. Przyjemnie jest tak móc swobodnie powiedzieć: mam święta i najpierw przyjmować te życzenia, a potem dzielić się ciastem w pracy. — Obyczaje ukraińskie podobne są właściwie do naszych — mówi Bogdan Wojtkiewicz, mąż pani Haliny. — Może tylko ta prosforka zamiast opłatka i kutia przypominają, że to ukraińskie święta, nie polskie. No i kolędy trochę inne.
Daj wam, Boże, dobryj czas
Anna i Andrij Wiszkowie, rodzice pani Haliny, dziś mieszkają w Zabroście Wielkim w gminie Budry. Wczoraj, 6 stycznia, w swiat weczir (święty wieczór — ukr.), czyli w wigilię Bożego Narodzenia, odwiedziły ich dzieci i wnuki z Węgorzewa. Jak zawsze przyjechały z pełnymi rękoma.
Anna i Andrij Wiszkowie, rodzice pani Haliny, dziś mieszkają w Zabroście Wielkim w gminie Budry. Wczoraj, 6 stycznia, w swiat weczir (święty wieczór — ukr.), czyli w wigilię Bożego Narodzenia, odwiedziły ich dzieci i wnuki z Węgorzewa. Jak zawsze przyjechały z pełnymi rękoma.
Córka (pani Halinka) przywiozła biszkopt z bitą śmietaną, sernik, wafel i sałatki. No i prezenty. I jak zawsze w progu gości przywitał Andrij Wiszka.
— Dziadek co roku czeka na nas z sianem w ręce — mówi Adaś. — I wita... wierszem! To idzie tak: na szczastia, na zdorowja, na Nowyj Rik... — ...szczob wam kraszcze sia żyło, rodyłosia jak torik... — kończy mama Adasia — ...daj wam, Boże, dobryj czas, szczob dobro hodyło was. Szczob dobra buło dowoli — i w komori, i w stodoli. Szczob ne znały wże rozpuky waszi dity, ni onuky!
— Ale to ten krótszy wierszyk... — zastanawia się Adaś. — Drugi był dłuższy.
— Potem zawsze witamy się naszym pozdrowieniem — opowiada pani Halina i szturcha męża: - Bogdan, powiesz? Przecież ty też umiesz! — Chrystos sia rażdaje! — bez zająknienia woła pan Bogdan. Symboliczna wiązka siana, z którą dziadek wyszedł na próg, tradycyjnie została wsunięta pod obrus. Wystarczyła, bo stół zastawiony był sowicie.
Jak popróbować, to dobre
— Pierooogiii...! — mówi Adaś z rozmarzonym wyrazem twarzy. — Na Wigilię zawsze babcia i mama robią pierogi z kapustą, z grzybami. Pycha. Ryba, śledzie. Kutia, czyli tak: mak, pszenica obrana z łusek, orzechy, rodzynki, miód.
— Pierooogiii...! — mówi Adaś z rozmarzonym wyrazem twarzy. — Na Wigilię zawsze babcia i mama robią pierogi z kapustą, z grzybami. Pycha. Ryba, śledzie. Kutia, czyli tak: mak, pszenica obrana z łusek, orzechy, rodzynki, miód.
— No i czosnek, i prosforka przede wszystkim — przypomina Halina Wojtkiewicz. — Aha, jeszcze maczka. I pusty talerzyk, obowiązkowo. To tyle z naszych tradycji na stole. A poza tym, to szkoda, że dziś już się nie kolęduje jak kiedyś. Pani Halina zna opowieści rodziców o dawnym chodzeniu po kolędzie. Jeszcze w powojennych Żurawcach całe poprzebierane rodziny w Boże Narodzenie pukały do drzwi
— Dlatego dla podtrzymania tego zwyczaju, z synami (szkoda, że nie ma dziś tutaj najmłodszego Piotrusia i najstarszego Andrzeja) zgłosiliśmy się do węgorzewskiego Regionalnego Przeglądu Kolęd, Szczedriwek i Wertepów. Zaśpiewamy "Boh sia rażdaje" i "Wo Wyfłyjemi". Pewnie nic tam nie wygramy, ale przecież nie o to chodzi, nie? Inne zapomniane obyczaje, to na przykład dzielenie się pszenicą ze zwierzętami.
— Albo czy dziś ktoś pamięta, żeby się przeprosić przed Wigilią? — wzrusza ramionami pani Halina. — Taki epizod. Moja babcia mieszkała z moimi rodzicami. To ona nauczyła wszystkich przed wieczerzą rytuału przeprosin. "Wybacz mi, ja wybaczam ci, a nam niech Bóg wybaczy". Każdy musiał powiedzieć to każdemu
— To samo, co u nas. Resztki opłatka ojciec zawsze krowom łamał — dorzuca pan Bogdan.
Wigilię u Wiszków i Wojtkiewiczów w Zabroście Wielkim zakończyło wspólne śpiewanie kolęd.
— Głównie dziadek zawsze śpiewa — śmieje się i puszcza oko pan Bogdan. — Nie, no wszyscy...! — obrusza się pani Halinka. — Mama nie, bo słów nie pamięta! — dodaje szybko Adaś. — Ale najprzyjemniejszy moment to prezenty. Kiedyś dziadek przebierał się za Świętego Mikołaja. Ale teraz jesteśmy za duzi, już nas nie nabierze!
Anna Styrańczak
a.styranczak@gazetaolsztynska.pl
Anna Styrańczak
a.styranczak@gazetaolsztynska.pl
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez